fot. empik.com
Ponad 300-stronicową książkę można przeczytać jednym tchem. Zwłaszcza, gdy czytelnik ma wrażenie, że autorka snuje długą opowieść w taki sposób, jakby siedziało się przy kawie na plotkach. Ale - jak Anna Ikeda uprzedza lojalnie - nie jest to książka o Japonii, lecz o jej życiu w Japonii.

Życie jak w Tochigi nie jest bynajmniej książką naukową - to luźna relacja z tego, jak żyje się Polce, żonie Japończyka, na prowincji w Kraju Kwitnącej Wiśni. Opowiadania o shintoistycznych świętach skonstruowane są tak, by móc zrozumieć ich sens i znaczenie. Nacisk jednak autorka położyła na opis dnia codziennego, nie unikając emocjonalnego wartościowania. (W końcu obyczaje "skośnookich" mogą czasem irytować obcokrajowców...) Typowe polskie narzekanie przewija się przez rozdziały dotyczące pracy w buddyjskich szkołach, przeżywania (na moje oko raczej przetrwania) zimy w trudnych warunkach japońskich domów czy kontaktów z teściową. W książce pełno jest zabawnych anegdot i kolorowych zdjęć.

Nie jest to pozycja naukowa, nie ma więc co krytykować chęci podzielenia się przez Annę Ikedę swoimi przeżyciami. Dla miłośników Japonii, którzy chcą po prostu "poczuć klimat". A może też dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, gdzie leży Japonia na mapie? ;P

(A mnie przyda się wzmianka o Auschwitz Peace Museum Japan - kolejny element układanki do pracy magisterskiej. Dzięki!)

Czytał ktoś?