Za 20 lat zakocham się w programie

/
1 Comments
Może za 20 lat, może trochę później.

Smutne? Nie do uwierzenia? Gdyby ktoś 30 lat temu napomknął o związkach przez sieć zwaną Internetem, każdy by się roześmiał. Są dziś ludzie, którym wydaje się, że znaczą wiele dla tej drugiej osoby, mimo iż nigdy jej nie dotknęły.
Poznają się na czacie albo portalu randkowym, a że dzielą ich ogromne odległości, nie spotykają się. Bo na początku nie ma sensu, myślą: "Jak to, piszę z kimś dwa miesiące i od razu mam jechać przez pół świata? W nieznane?" A więzi się zacieśniają. Mija rok. Pisanie trwa, może pojawiają się nieśmiałe telefony. Potem pierwsze sprzeczki. Kłótnie. Rozejmy. "Dobrze jest, jak jest. Miło się nam rozmawia. Kocham tę drugą osobę." A spotkanie? Każdy ma swoje życie. Po jakimś czasie przychodzą dziwne wątpliwości i... historia ląduje w programie "Catfish".

Ostatnio temat miłości wirtualnej poruszył Spike Jonze w filmie "Her". W piękny sposób, bo bez oceniania, czy to dobre czy złe. Pokazał świat alternatywny (aż kusi, żeby napisać, że z przyszłości - tego jednak nie wiadomo), w którym więzi międzyludzkie są słabe, a człowiek potrzebę bliskości zaspokaja programem, symulatorem partnera. Program do bólu - dosłownie - przypomina człowieka. Theodor (świetny Joaquin Phoenix) instaluje go, włącza, a on żyje własnym życiem. Doświadcza pierwszej miłości, zazdrości, gniewu, zainteresowania, bólu z powodu braku ciała, a następnie akceptacji bycia programem. Niesamowite, prawda?



Opinie o tym filmie ograniczają się do dwóch słów: "piękny" i "smutny". To również niesamowite, dlatego, że reżyser nie narzucił widzom żadnej opinii. Nie uważam, że świat alternatywny byłby smutny. Każdy kto w nim by się narodził, odnalazłby własną drogę na przeżycie.  Nie jestem typem wojownika o wspólne dobro (w tym wypadku zachowywanie na siłę bliskich kontaktów międzyludzkich), więc dzięki takim obrazom mogę się przygotować na przewidywany rozwój wydarzeń.

Wielu z nas twardo stoi za tym, że nie darzyliby uczuciem programu. (Oto zasada, którą kultywuję od małego: niczego nie można wykluczyć). Ciężko to napisać, ale... Ja nie wiem. Do mojego laptopka coś żywię - that's a start.

Co ciekawe, "współżycie" z programem odbywa się już w jednym miejscu na świecie. Tak, dokładnie w kraju, który kojarzony jest z największym rozwojem technologicznym. Skoro w Japonii śpiewają wirtualne wokalistki, to z ekranów komórek uśmiechać się mogą cyfrowe miłości. Starzejące się społeczeństwo Kraju Kwitnącej Wiśni oraz jego główna przyczyna - spadek populacji, wywołane są niechęcią do reprodukcji. Kobiety nie chcą wchodzić w związki, gdyż według japońskiej mentalności, naturalny jest rychły ślub i dziecko - a one pragną rozwijać się na ciężko zdobytym korporacyjnym stanowisku. Mężczyźni z kolei nie mają czasu ni chęci na randki, zaloty i przebieranie w kobietach. Obejrzycie część historii, czyli urywek reportażu No Sex Please, We're Japanese, nakręconego przez BBC. (W całości dostępny tutaj).



                                       


Czy takie rzeczy wciąż zaskakują, czy tylko ja mam do tego pełne spokoju nastawienie?


Może spodobają Ci się:

1 komentarz:

  1. Super Sprawa.
    http://zsp.net.pl/agencja-pracy-full-job-lamie-podstawowe-prawa-pracownikow-publikujac-ich-dane-osobowe

    OdpowiedzUsuń