Przetestować wszystkie zagraniczne trasy Polskiego Busa to wątpliwe osiągnięcie podróżnicze.

-----

Wiedeń był dla mnie ostatnią.

Zwiedzanie na spokojnie, bo z dodatkowym obciążeniem, choć i tak udało się zobaczyć wiele, od widoku z okna zaczynając:

Maroltingergasse, dzielnica Ottakring.
Skusiłam się na na hotel Hadrigan nie tylko ze względów ekonomicznych. Jeden z oceniających go na Booking.com turystów oburzonym tonem pisał: nie mogliśmy z żoną spać całą noc, bo w pokoju nad nami odbywała się orgia, kręcono film pornograficzny!
Pomyślcie sobie, tak blisko źródła!
Dziwne, że nie kazali mu dopłacić za możliwość słuchowego obcowania z produkcją. Niestety, w trakcie naszego pobytu nic podobnego nie miało miejsca.
Racja, w nocy głośno od ulicy, ale to czepliwe narzekanie.

Prawdziwe zacząć można dopiero na Praterze, który regulaminowo czynny jest od 10:00 - pierwsze atrakcje otwierają się jednak dopiero półtorej godziny później.

Bezcenne - usiąść pod pomnikiem, zamknąć oczy i słuchać muzyki klasycznej w słońcu!


Niezrealizowane marzenie o domu strachów jeszcze poczeka.
A do tego koła w życiu nie wsiądę (dobrowolnie).
W Wiedniu mamy wyjątkową okazję, by spróbować zrozumieć ekspresjonistów. Bilety do samego Leopoldmuseum to koszt 12 euro. Za tę cenę czeka nas wyczerpujące, ok. 4-godzinne zwiedzanie, jeśli chcieć wgłębiać się w szczegóły biografii Egona Schiele i innych artystów epoki.

Przewodnik po kompleksie muzeów.
 Myślę, że warto. Przy okazji poznajemy szczególiki z życia przedwojennego Wiednia, słuchamy melodii, oglądamy dokument i dziwujemy się wyuzdanym (czy naturalnym?) pozom modelek.

Tylna ściana Leopold Museum.


Kolejne trzepnięcie po kieszeni (16,5 euro za normalny bilet) czeka w ZOO. Warto!
Wciąż nie mogę zdecydować, a raczej nie wiem, jak upewnić się, że tym zwierzętom rzeczywiście w klatkach i zagrodach dobrze. Macie jakieś pomysły? "Czy można z czystym sumieniem pójść do ZOO?" to temat na osobny post.


Nie mówcie, że też jej nie widzicie. Pandzia.

Większość gatunków zwierząt ma w wiedeńskim ZOO swoje "domy".
Martwa natura.

Wiedeńskie ZOO dostarcza przynajmniej jednego cudownego przeżycia - możliwość spędzenia w dżungli nawet kilku godzin! Utrzymany w przestronnym budynku mikroklimat (wysoka temperatura, odpowiednio duża wilgotność) pozbawił nas kurtek, a ciężarnych tchu.
Wyobraźcie sobie: gorąco, mokro, wszechogarniająca zieloność i latające nad głowami kolorowe ptaki, a za kilka minut - mroźna jeszcze wiosna.

Typowo pamiątkowy wzorek spod pędzla Gustava Klimta. Nie umniejszając.
Na drugim planie - Parlament. Można leżeć leniwie na trawie i myśleć: tam ważą się losy...

Odpicowany Dworzec Główny.
Pamiątki.
//Wy wiecie, które rzeczy piszę z przymrużeniem oka, prawda?

Czy można podsumować Wiedeń? Spróbuję.
Miło tam, bezpiecznie (choć tą cechę wiążę raczej ze znajomością niemieckiego i wszechobecnym zapachem kawy), nowocześnie, a jednocześnie tradycyjnie. I młodo, i staro. Czuć multikulturowość, zadowolenie ludzi, którzy przyjechali dla lepszego życia. Czuć też ich tęsknotę, ale i trochę rozpanoszenia. Czuje się fajnie.
Oho, blog zaniedbany, a i tak ktoś się tu plącze i ocenia. Dzięki za motywację do wpisu!

A język mój odpychający, jak starówki wielkich miast.

-----

One dziś sednem,
a podczas każdej wycieczki punktem must-see.

Pierwsze wrażenie po zobaczeniu krakowskiego rynku w wieku lat 10(?) - prowincjonalne wow. Wrażenie ogromu, otoczenia przez piękne i wiekowe budowle powtarza się za każdym razem, do momentu gdy co dzień przemierza się ów rynek (lawirując pomiędzy końmi i skośnookimi turystami) w drodze na uczelnię. Uczelnia na rynku - w trakcie trwania zajęć słychać odgłosy kopyt, gwar, hejnał o 12:00.

Usiąść na chwilę na ławce (9:00) w oczekiwaniu na zajęcia, to nie mieć chwili na zebranie myśli.
 - Sorry, could you make a photo?
 - Przepraszam, w którą stronę Floriańska?
 - Dołoży mi pani choć 50 groszy? Uczciwie mówię, to na wino.

Starówki czar mają wtedy, gdy są puste - jak o 8 rano w Wilnie.


Inaczej nie widać między nimi różnicy. Przynajmniej dla mnie - osoby, której architektura nie interesuje.

Na każdej stołecznej starówce:
 - budowle sakralne

Nie oddające majestatu zdjęcie Stephansdomu w Wiedniu. Sorry.
  - turyści (dlaczego się dziwię? Jako i ja biorę udział w tym błędnym kole.)
 - sklepy z drogimi pamiątkami
 - ekskluzywne lokale
 - naganiacze - czy to do klubu, czy to do opery
 - uliczni artyści
 - pomieszanie językowe, a w witrynach sklepowych lingua franca - angielski

Sztuka puszczania wielkich baniek. Wiedeń, przed Parlamentem.

 - gwar i muzyka

Europa. A w Europie coraz częściej starówkę odwiedzam z wewnętrznego musu, pełna naiwności.
Po co pielęgnuję oczekiwania co do starych centrów miast?
Wciąż mam nadzieję, że któreś wywrze na mnie takie wrażenie, jak krakowski Rynek, gdy miałam lat 10. Nie mogę uwierzyć, że z pewnych uczuć się wyrasta.

Poza tym bardzo ciekawią mnie Wasze doświadczenia. Jak uważacie - czy spotkać można jeszcze w europejskich stolicach wyjątkowe starówki? Czym się odróżniają?
Zaiste, niespotykana.
Objawia się słowami: ja jebię.

-----

"5 najdziwniejszych japońskich przedmiotów"
"Dziwne zwyczaje plemienia Wababungu"
"Dziwna mowa mlaskowa"

Ludzie!
LUDZIE!

Wszystkie zwyczaje, języki i przedmioty na świecie można wrzucić do worka z napisem "normalne". Takie ci one same, jak nasze. Jednakowo przez społeczność posługującą się nimi uznawane za oczywiste.

//Słowo-klucz: RELATYWIZM

Dlatego wrze we mnie, gdy słyszę, zwłaszcza od podróżników i autorów, "dziwne".
Kulturę człowieka determinuje miejsce wychowania. Nie tylko miejsce, ale i ludzie. Okoliczności. Podwórko. Książki. Wszystko.

Czy to komiksowe porno z bohaterem w postaci ośmiornicy czy też dyski w otworach gębowych i obręcze na szyjach. Nic nie jest dziwne!

Mówicie: no tak, ale jaką człowiek ma motywację, zakładając obręcz na szyję? Przecież to chore!

Skrót obrazka podpisany w turystyka.interia.pl "Piękne, szokujące" fot. Getty Images/Flash Press Media

Taką samą, jak ktoś, kto pragnie nie odstawać od stada. Kto stroi się i bywa, żeby znaleźć dobrego męża. Kto wie, że im większy talerz, tym go bardziej szanują.

Pragnienie przynależności, miłości, dobrobytu, poważania. Naturalne.

No dobra, ale japońskie teleturnieje, w których uczestnicy dostają po jajcach, w jaki sposób wytłumaczyć można?

Japończycy to naród, który w sferze rozrywki telewizyjnej pragnie jak najmniej angażować się umysłowo (czy nie i my, oglądając "Rolnik szuka żony" bądź "Ukrytą prawdę"?) po dniu ciężkiej pracy intelektualnej. 

Wszystko ma podstawę. 

-----

Czy jest jakaś obrona na nazywanie obcych obyczajów "dziwnymi"? Skuteczna? Przedstawcie mi ją.

To dlatego, że coaching nakazuje zadawać sobie odnoszące się do przyszłości pytanie "po co?" miast przeszłościowe "dlaczego?", gdyż tylko to pierwsze może coś zmienić.

-----

Odpowiem w skrócie:

//potem już nie musicie czytać dalej
//żartowałam

ŻEBY ZŁAPAĆ DUCHA.

Jak mawia moja siostra, prawda w oczy boli. Nie interesuję się architekturą, średnio historią, a trekkingiem to już w ogóle. Nie potrzebuję podróżować dla względów przyziemnych - by zrobić fotografie czy postawić stopę na nieznanym dotąd terenie. Potrafię ignorancko przejść obok najwartościowszego zabytku w mieście - przepraszam.

Dotarło do mnie w końcu, że szukam NSE.

Nowych Stanów Emocjonalnych.
Uczuć, odczuwanych po raz pierwszy.

Jak to połączyć z łapaniem duchów?

Otóż: załóżmy, że jadę do Pragi, rodzinnego miasta tego szalonego pisarza, Franza Kafki (tak było). Pomysł na "Proces" świetny - zjawiają się ludzie, nie wiadomo skąd, pojmują nie wiadomo, za co, a bohater im się poddaje. Tak bardzo chcę wiedzieć, co siedziało w głowie autora, że jadę do Pragi (nie bez znaczenia tanie bilety Polskiego Busa). Idę na kirkut żydowski pooglądać jego grób. Krążę po centrum w poszukiwaniu domu, w którym mieszkał. Okna, przez które wyglądał.

Pełen kamieni grób pana Franza

Travel stalker.

Do Meksyku pojadę kiedyś poszukać śladów Fridy. Ta u góry z Lwem Trockim. (hje hje)
Lepiej!

To samo zdarza mi się w przypadku bohaterów fikcyjnych. Na tym polu nie jestem jednak wyjątkowa, bo podróże śladami postaci literackich zdarzają się na porządku dziennym - biura proponują przechadzkę na londyńską Baker Street i w okolice śladami Sherlocka, a wydawnictwa wypuszczają przewodniki po Sztokholmie krok w krok za bohaterami kryminałów Stiega Larssona.


W metrze londyńskim rozgrywał się odcinek przeniesionego do czasów współczesnych serialu "Sherlock". Stalkowałam aktywnie.

Madness? Skądże! Przywiązanie do postaci fikcyjnych dawno zostało uzasadnione.

Podróżując w miejsca, gdzie obracają(li) się ulubieni bohaterowie, wkraczamy do ich uniwersum.

Bristol to już nie statystyczne angielskie miasto przemysłowe, któremu smaczku dodają dzieła Banksy'ego. To miejsce, gdzie Tony wracał do siebie po wypadku, Effy poznała Freddiego i Cooka, a Frankie miewała liczne romanse. To miejsce naznaczone klimatem "Skins", które przez budowane na tym samym planie domki szeregowe i nijakie małe sklepy jawiło mi się bardziej atrakcyjnym niż Londyn. Czujecie irracjonalizm?

A gdyby móc napić się w typowym angielskim pubie, zawsze zapełnionym bohaterami "Shameless"?

http://chatsworthestate.channel4.com/
Wirtualna wycieczka po pubie The Jockey. Naturalny gwar, interakcja z postaciami serialowymi. Dla miłośników serialu - bezcenne!
Sądzę, że w realu już go nie ma, za to można w Anglii poszukać podobnych. Jak ten, choć jest typowo irish:


I siedząc w takim barze, odradzasz świat fikcyjny w sobie. Urealniasz go, a w pewien sposób z ulgą potwierdzasz jego istnienie, uzasadniasz swoje w nim obcowanie.

Żeby łapać historie, odnajdywać w nich subtelne zależności kulturowe i zdumiewać się uniwersalizmem, warto podróżować.

-----

A Wy, po co podróżujecie?

Typowe jedzenie wycieczkowicza, który tnie koszty?
Butelka z wodą i bułka z pasztetem.

-----

Albo coś w ten deseń.
Bo woda i bułki to dania na każdą kieszeń.

W Pradze zrobiło się bardziej luksusowo: serki i sałatka z krabem. Popijane oczywiście wodą. Teraz widzę, że serek z Polski, więc odejmijcie go od kosztów.
Tak je się śniadania i kolacje wtedy, gdy chce się przeznaczyć kasę na wstępy do muzeów, potrawy regionalne na obiad, a co najważniejsze - komunikację miejską.

-----

Dialog przed Muzeum Narodowym w Budapeszcie:

M: Ile wstęp?
J: 1400 forintów...
M: Tyle, co dwa kebaby?
J: No. Co byś wolał: dwa kebaby czy wejść do muzeum?
M: Znasz mnie tyle lat, a dalej zadajesz takie pytania. Oczywiście, że wejść do muzeum. Z dwoma kebabami.

Czasami jednak staje na jedzeniu.

-----

Jakie są najbardziej hardkorowe "suchary", który Wy jedliście w drodze?
Po przemyśleniu stwierdzam: Idiota za granicą lekko oszukuje widzów.

Wierzę, że taki typ ludzi istnieje. Mam jedno małe ale: prawdziwy malkontent może i zgodziłby się za pieniądze na podróżowanie dookoła świata, tyle że nie z kamerami, które pokażą go światowej widowni. Zapytałby: po co mi to potrzebne?
W tym wypadku autentyczność wyklucza pojawienie się kamer. Kropki się nie łączą.

-----

Pisałam gdzieś, że nie prowadzę już pamiętnika, że blog [Zapipidopustkowie] mi go zastępuje. Bullshit - doszłam właśnie do wniosku. Mam przecież zeszyt, w którym niemal codziennie po oznaczeniu datą, spisuję plany, myśli i rysuję serduszka. I nie jest to kalendarz.

//Ma rację siostra moja mówiąc, że jestem (#)two-facedBitch.

Do rzeczy: w podróży też mam specjalny zeszyt, podróżowy. Mówię sobie, że tworzę go dla moich przyszłych dzieci. Wklejam pocztówki, fotki, paragony, drobne kamyczki, glony i jarmułki. Dużo też bazgrolę.

Grafologa!

Podczas ostatniego dnia w Budapeszcie dopadła mnie gorączka. Wykorzystując sytuację, mówię do M.: będę ci dyktować, a ty pisz.

Z moich wypowiedzi pojawiły się szczątki, a oto co powstało:

1. Widziałem jakiś dworzec z jakiegoś tam roku. Chyba 1884... Przejeżdżał przez niego Orient Express. Tak przynajmniej mówi B., bo mnie to ch.. interesuje.
2. Cmentarz ble ble ble pesi (taka nazwa). Na tym cmentarzu zajmują miejsce grobami zasłużeni ludzie (czyli kto miał więcej kasy, ten tam mógł się znaleźć).
3. Ponoć piękne pomniki (czyli wracamy do kasy - kto miał więcej, ten ładniejszy pomnik).
4. Udaliśmy się do galerii handlowej "Arena Plaza". Nic ciekawego tam nie było i do tego moją kobietę złapała gorączka, dreszcze itd. Więc już wiedziałem, jak ten dzień się skończy: będę musiał latać to tu, to tam (przynieś, wynieś, pozamiataj). Tak też się stało: to musiałem iść do sklepu, to jakimś cudem podgrzać wodę (w kuchni bez garnków, czajnika i zapałek - przyp. mój), to spakować nas na powrót...
5. Tyle mojego pisania. Może jeszcze kiedyś coś napiszę, ale nie liczyłbym na to.

Widzicie, to ten sam typ człowieka.
Spytałam go, czy za kilka tysięcy PLN za odcinek mógłby ponarzekać do kamer. Odpowiedział: Nie, od tego są klauni.

-----

I stąd wiem, że "Idiota za granicą" to trochę ściema.
Ale na żywo jest jeszcze zabawniej.
Lustro z wody przy Kalvin ter
Widok ze schodów Muzeum Narodowego. Posępna 10 rano, idealne klimaty na zwiedzanie.
Główna Hala Targowa: warzywa, mięcho, żarło, a na górze pamiątki. Pachnie targowo-halowo. Podobnie, jak w hali wileńskiej. Dlaczego w Polsce nie ma takich hal?
Pomnik Wolności na Górze Gellerta - najwyższy punkt Budapesztu, kolana gumowe.

Główny bohater. Taka odsłona chyba mu pasuje.
Z walutami o używanych na co dzień dużych nominałach jest pewien problem: topnieją błyskawicznie.
Hala targowa przy Lehel Ter. Jakość foty - Super Express.
Zazdroszczę! W tym roku wychodzi film o liderze grupy - Love&Mercy, w którym połowę głównej roli gra Paul Dano. Gotta love it!
Kościół św. Macieja w wersji braille'owskiej...
...oraz oryginalnej. Stare Miasto.
Zaciapany obiektyw Lumii 530 nie jest wymarzonym sprzętem fotografa. Dla mnie wystarczy.
Metro. I tu zaskoczenie, bo mój przewodnik z serii "Miasta marzeń" nic nie mówił o nowej, 4 linii, która okazała się wielce przydatna.
2. Tramwaj zabytkowy
W miejscu Starej Synagogi urodził się Teodor Herzl, twórca idei syjonizmu. Czy byłby Izrael, gdyby nie on? W jakiej formie?
Znajomość węgierskiego niepotrzebna, by rozszyfrować żydowskie święta. Przed Starą Synagogą.
Mapy na stacjach metra. Standard - szkoda, że na powierzchni nie ma ich w każdej dzielnicy.
Góra Gellerta - Pomnik Wolności wniebowstępuje
Ruiny średniowiecznego klasztoru karmelitek na Wyspie Małgorzaty. Zagłębiam się, a tam... metalowy spęd!
Byliście w Budapeszcie? Podzielcie się wrażeniami! Porównywanie wrażeń to jedna z najlepszych części podróżowania ;)