Most – po to przyjechanie?
Praga o szóstej rano w deszczowy wrześniowy dzień wygląda pięknie. Klimatycznie, jakby była tylko onirycznym wyobrażeniem. Widok z Mostu Karola, po którym jeszcze nie przechadzają się tłumy turystów z aparatami, wywołuje przemyślenia, otwiera głębię duszy. Przyciągają kłódki, powieszone modnym ostatnio zwyczajem przez zakochanych na jednym z pomników. Aż chce się powiedzieć: „Od tego są inne mosty, specjalne. Chociażby most nad Czarcim Potokiem. Zawieście kłódki gdzie indziej!” W tym miejscu zrzucono do wody św. Jana Nepomucena…Pary jednak wyznają sobie miłość, przypinają kłódkę ze swoimi imionami obok innych, zamykają, a kluczyk wyrzucają w spokojny nurt Wełtawy. 



Praski hrad
Wspinanie się wąskimi uliczkami Małej Strany to czysta przyjemność. Mając takie widoki… Poza tym jeśli już jesteśmy na moście Karola, to wysoka budowla przyciąga niczym magnes. Jednak dopóki nie wejdziemy na górę, nie zauważymy, jaki piękny rudawy kolor mają dachy kamienic. Praga za dnia jest raczej pomarańczowa, niż złota. Nie odbiera jej to jednak uroku.


Florenc
Na dworcu międzynarodowym Florenc zawsze pełno jest podróżujących. Do toalet ustawia się długa kolejka – przyjemność załatwienia potrzeby kosztuje 10 koron. (Przy dworcu można znaleźć taniej, wystarczy dokładnie przeszukać podziemny korytarz prowadzący do stacji metra.) Kawa z automatu smakuje wyśmienicie przed długą podróżą autokarem, a przechowalnia bagażu jest niezwykle użyteczna dla tych, którzy w mieście nie zabawią długo. (Cena za cały dzień – 40 koron). Co ciekawe, szyldy w pobliżu dworca są w języku czeskim, angielskim i rosyjskim. Z dworca łatwo też przedostać się w każdy region Słowacji – widzę autobusy, które jeżdżą na wschód.

Troja – dla campingowców
Dzielnica campingowa Pragi. Wygodna – dojazd początkowo kilka stacji metrem, później kilka przystanków autobusem. Choć ci mniej zmęczeni mogą przejść te dwa kilometry z hakiem na nogach (od stacji metra Holesovice do ulicy Trojskiej). Warto ze względu na zaskakujący widok. Wieżowce pięknie kontrastują z masywną skałą, na której szczycie znajduje się budyneczek. Może to dom dla księżniczki, która czeka, aż jakiś śmiałek podejmie wysiłek wspięcia się na samą górę? (fotka biurowce kontra góra)
Co by nie mówić, miało być o Troji, która poszczycić się może nie tylko zamkiem, ogrodem zoologicznym (Uwaga! Zwierzęta w klatkach), ale także winnicami. 

Budynek tradycyjnego zamku z naszych wyobrażeń i stereotypów nie przypomina, niemniej zachwyca pięknem, które w tym wypadku wyraża się w proporcjach i kształcie – niczym ideał dla starożytnych myślicieli, którzy piękna upatrywali w złożoności. Idealnie przycięte krzewy w zamkowych ogrodach także hołdują zasadom harmonii.

Wełtawa. 430 km wody
Towarzyszy nam także w drodze z Troji na dworzec i stację metra Holesovice. fotka Wełtawa (Vltava) robi wrażenie za każdym razem, gdy przechodzi się przez most – niekoniecznie ten Karluv. Szerokie wody skłaniają do zamyślenia, jakby chciały wchłonąć wszystkie smutne myśli. Ciekawy widok ukazuje się przechodniom, kierującym się w stronę Holesovice Nadrazi – Troja stanowiąca tło dla nieco przemysłowego krajobrazu. 

Wszystkim campingowcom zapewne przyda się ta trasa:

Wydaje się trochę długa, jeśli mamy iść pieszo… Spokojnie, te zawiłe drogi można przejść skrótem – pod mostem. Wystarczy podążać za mieszkańcami.

Cmentarz żydowski
Wiedziona pasją do przechadzania się po żydowskich cmentarzach (niewątpliwie wiąże się też z tym chęć rozpoznania przynajmniej pojedynczych liter na kamiennych płytach i zobaczenia miejsca pochówku Franza Kafki), prowadzę na Zelivskeho. Można tam łatwo dojechać metrem – z dworca Florenc to kilka stacji. Przewodnik Lonely Planet twierdzi, że cmentarz jest popularnym i chętnie odwiedzanym przez turystów miejscem. Cóż, o 11 przed południem zwiedzających można policzyć na palcach jednej ręki. Przy wejściu znajduje się pouczenie dla panów – by móc okazać szacunek świętemu miejscu, należy nałożyć na głowę wykonaną ze sztucznego tworzywa jarmułkę. Wyciągnąć ją można z plastikowego pojemnika przy wejściu. Żaden z męskich osobników – nawet pochodzenia czeskiego, nie stosuje się do polecenia.
Grób Franza Kafki nie wyróżnia się niczym okazałym – może tylko liczbą zostawionych przez wielbicieli pisarza liścików. Pod kamienną płytą można również znaleźć niemieckojęzyczny, podniszczony (w końcu warunki atmosferyczne…) egzemplarz „Procesu”.
Za to alejki, które już we wrześniu pokryte są opadającymi liśćmi – piękne.


Tańczący dom
Wspomina się o nim niemal w każdym przewodniku, gdyż jest ciekawostką, która przyciąga ludzi. fotka
Do Tańczącego Domu najlepiej dojść spod Mostu Karola – wystarczy zrobić sobie malowniczy spacer wzdłuż Wełtawy, przechodząc obok dwóch kolejnych mostów położonych w kierunku południowym.
Przechodzimy przez kilka par świateł i uwaga… Jest! Nie robi jednak takiego wrażenia, jakie wywiera na nas chociażby jego nazwa.


Rzeźby Cerny’ego
Czekałam na nie z niecierpliwością. Przewodniki opisywały je jako „ciekawe”, „kontrowersyjne”, „tworzące ducha miasta”. Albo to tylko wpływ sugestii, albo tak rzeczywiście jest. W każdym razie warto zobaczyć – wyznaczyć sobie kilkugodzinną trasę ich śladami. Najbardziej imponująca z rzeźb-instalacji znajduje się przy Wieży Telewizyjnej. A raczej na jej powierzchni… Miminka to dzieci, które wspinają się w górę, jakby miały rączki pokryte klejem niczym muchy łapki.
Drugą z robiących wrażenie rzeźb jest Koń – jednak to jego położenie gra główną rolę w tym dziele sztuki. Znajduje się on(o) w Pasażu Lucerna, nieopodal Placu Wacława – idąc od strony Muzeum Narodowego, musimy w odpowiednim momencie skręcić w lewo.
 
Jeśli wchodzimy głównym wejściem, dobrze od razu po przejściu przez duże drzwi unieść głowę do góry. Nasze oczy spotkają się wtedy z dużymi ślepiami konia, który dodatkowo wystawia nam język. Cóż… Może istnieć interpretacja, iż zwierzę po prostu zdechło, a jegomość przywiązał je do sufitu, gdyż w ten sposób mógł je dosiąść.


Można by się spierać, czy w Pradze jest drogo czy przystępnei. Niemniej jednak większości się podoba – Złota Uliczka, Most Karola, zamek i Vltava przyciągają turystów z całego świata.

Wspomnień praskich ciąg dalszy. Dzisiaj przy przeglądaniu zdjęć padło na Cmentarz Żydowski. Można łatwo do niego dojechać metrem, wysiadając na stacji Zelivskeho. Przy wejściu tablica powitalna prosi, by mężczyźni założyli na głowę wykonaną prowizoryczną jarmułkę, których pełno w plastikowym pojemniczku. Nie zauważyłam, by ktoś się do tego zastosował. Trochę problematyczne jest znalezienie grobu Franza Kafki. Oczekiwałam... Czego właściwie? Zniczy? Ogromnych bukietów? Wszelkie oczekiwania wprowadziły mnie w błąd przy szukaniu. Między kamieniami na płycie znajduje się jednak wiele liścików, pozostawionych przez sympatyków pisarza. Między nimi znalazł się także podniszczony, niemieckojęzyczny egzemplarz "Procesu". 


Grób Franza Kafki na Cmentarzu Żydowskim w Pradze


Jedna z alejek

Była Praga, to i będzie prasko.
Może zacznijmy od rzeczy, która najbardziej mnie w tym mieście jeszcze przed przyjazdem przyciągała. Nie, nie popularny Most Karola ani Praski Hrad.

Rzeźby Cerny'ego. Oryginalne i nadające miastu klimatu. Jakby przeznaczone tylko dla Pragi.

 Na początku był Piss (a nie słowo). Rzeźby przedstawiające panów sikających do sadzawki, zdaje się. Zastanawiający jest fakt, że stoją we własnym moczu i się tym nie brzydzą. Ich korpusy podzielone są na trzy ruchome części, dzięki czemu mogą lawirować wypuszczanym z siebie płynem. Rzeźba znajduje się przy Hergetovej Cihelnej, na Malej Stranie.

 Kolejna - tu przepraszam za jakość niezmiernie, ale mój aparacik zdołał tyle wyciągnąć... (Żeby nie umniejszać umiejętności robienia przeze mnie fotek). Hanging around, czyli wiszenie sobie. Robi wrażenie, zwłaszcza gdy niczego nieświadomi idziemy sobie ulicą i nagle patrzymy w górę. Jakby niemy strażnik ulicy.


 Zakręcona rzeźba w Lucerna Pasaz, które jest domem handlowym nieopodal Placu Wacława. Można wejść pod konika i spojrzeć mu w oczy. Kawał sztuki nazywa się po prostu Horse. Po takiej nazwie nie trzeba się spodziewać niczego niezwykłego, a jednak... I tłumy skośnookich turystów fotki - cyk, cyk, cyk.

 Miminka, czyli dzieciaki na Wieży Telewizyjnej, które wspinają się pionowo, dzięki warstwie supermocnego kleju umieszczonego na ich małych rączkach. W rzeczywistości pewnie są mojej wielkości, lecz już nie ciężaru.

Kto wie, jakich rzeźb Cerny'ego tutaj nie umieściłam?
Zaczynam przypominanie sobie majówkowego Lwowa od wizyty na Cmentarzu Łyczakowskim. Uwielbiam zwiedzać cmentarze... Szczególnie jak są duże i ładnie odrestaurowane. Lubię chodzić tymi zakręcającymi alejkami i przyglądać się nagrobkom. Czytać kto to był, kiedy zmarł i oglądać zdjęcia. Tu na zdjęciu powyżej nagrobek naszej rodaczki, który bardzo chciałam zobaczyć.

 Opera Lwowska, czyli według mnie najpiękniejszy budynek we Lwowie - no może na równi z budynkiem dworca. Oczywiście spośród tego, co zdążyłam zobaczyć. Flaga Ukrainy dumnie powiewała sobie na wietrze :P
 Jeden z "must see" dla Polaków - pomnik Adama Mickiewicza. O dziwo, nie pachniało tam tak brzydko, jak przy pomniku Mickiewicza w Krakowie. I praktycznie kolejka do zdjęć, składająca się z samych Polaków. Musicie wiedzieć, że trudno jest zrobić zdjęcie komuś przy tym pomniku i jednocześnie uchwycić jego górną część. Trzeba stanąć daaaleko...
 Targ, który prowadził do Opery Lwowskiej. Interesujące drewniane domki i pełno ludzi, jak to w weekend. I w dodatku były Dni Lwowa.
Bonusowa fotka, czyli widok z okna naszego hotelu. Mieszkaliśmy w kilkunastoosobowym pokoju na ostatnim piętrze, pod dachem. Okno na ścianie zamontowane było przy samej podłodze, taki trochę hardcore. Widok na tą kamienicę z boku bardzo mi się podobał. Te żółte i niebieskie kolory wyglądają jak malutka namiastka Meksyku. I nie rozumiem tego trójkątnego wgłębienia w balkonach po lewej stronie.

Z chęcią zagłębiłabym się dalej w Ukrainę. Mogłoby być jeszcze ciekawiej.

P.S. Dodam, że paczka fajek przy granicy kosztowała taniej niż kawa w McDonaldzie. Kraj paradoksów.

Haiku, czyli japońska forma poetycka, zachowała się do dziś w Japonii w postaci trzech części: po 5, 7 i 5 sylab. Po japońsku haiku pisane jest w formie jednej ciągłej linijki – podział na trzy stosuje się w transkrypcjach i przy pisaniu w języku innym niż japoński. Wiadome, że trudno przełożyć tekst z japońskiego tak, by miał tę samą ilość sylab i jeszcze oddawał ducha wiersza. Dlatego przy tłumaczeniu bądź pisaniu np. po polsku stosuje się jedynie podział na trzy wersy oraz „przełożenie klimatu”.
Według mnie w haiku najważniejszy jest właśnie ów duch, w którym wyraża się ogrom w tak małej objętościowo treści. Twórcą haiku jest Matsuo Basho – zapoznajmy się zatem z klasyką.
Jeden z moich ulubionych:

Letni księżyc -
Klaszcząc w dłonie,
Oznajmiam świt.

Lub:

Godny podziwu
Ten kto nie pomyśli: „Życie mija”
Widząc błyskawicę.

Kolejny z mistrzów, czyli żyjący wiek po Basho Kobayashi Issa:

Dzieci,
Nie róbcie nic złego pchle,
Też ma dzieci.

(Widzicie, że nastrój jest już inny? Bez patetyzmu?). I dalej:

Wychodzę,
Teraz możecie się kochać,
Moje muchy.

A na koniec moje własne, współczesne haiku. Oceńcie.



Dla fanów i niefanów, którzy jeszcze nigdy Afro Kolektywu nie słyszeli, polecam zacząć od samego początku lub od samego końca. Ten pierwszy sposób pokaże Wam, iż wkręcając się w pierwsze utwory zespołu, sprzed roku 2010, można się bardzo wkręcić, natomiast te po 2010 znienawidzić. I na odwrót, jeśli zaczynacie od końca. Jeden z zespołów, który dokonał ułagodzenia.

Wróćmy jednak do tematu. Przed rokiem 2010, Afrojaxx wyrażał swoje stanowisko względem kobiet w wielu utworach, wielu niecenzuralnych. Weźmy za przykład Seksualną czekoladę...

 
Chodź do mnie będzie wesoło
Kiedy rozbierzemy się będzie goło(...)
To co robię nazywa się furora
Wobec tego proszę cię wyliż mi wora
I nie martw się myłem go wczoraj
Nie lubisz mnie? jesteś chora
Nie podobam ci się? masz kiepski gust
Ale mimo to chciałbym wylizać twój biust
Bo chlipać, chlipać językiem
Jestem w tym prawdziwym mistrzem





 
Bardziej radykalnie jest W poprzednim życiu:

Dziwki przychodzą i odchodzą, mężczyzna
Nie ładuje się w utopie, bo to bez sensu,
Wiesz: "nie leń się chłopie, i nie klnij przy dziecku".
Nie, jak zużyta, wymieniam na inną,
Niech wie cipa, że podchodzę zimno, (…)
Najcenniejsze co pannie kupiłem to fifa
Nienabita, nabyta w kiosku w metrze.
Traktować je jak powietrze - cała filozofia,
One wszytkie to kurwy i kropka!...




Dobrze, iż przynajmniej wie, że Mężczyźni są odrażająco brudni i źli.
A o nowych utworach, które zabrały surowy i fajny klimat kolektywowi, nie chcę się wypowiadać. Ale tych numerów słuchajcie. We mnie jakoś nie godzą piosenki szowinistyczne... :P


Tak to ja, fanka Brodki. Od niedawna w zasadzie, bo tej nowej. I dziwię się sama sobie - dlaczego nie słuchałam Grandy, gdy była wydana te dwa lata temu? Może dlatego, że wszyscy się na tę płytę po prostu "rzucili", a ja nie ufałam tej przemianie wokalistki. Śpiewała w końcu wcześniej popowe piosenki nie wyróżniające się niczym specjalnym na polskiej scenie komercyjnej... No może tytułami. (Dziewczyna mojego chłopaka, Miał być ślub) i to też tylko odrobinę.





I teraz odkrywam powoli tę Grandę, swoim zwyczajem słuchając najpierw tych najbardziej wpadających w ucho utworów, po czym po kolei przekonując się do innych. Najbardziej na pierwszy rzut "ucha", oczywiście W pięciu smakach. Tekstowo i w teledysku to surrealistyczny obraz świata, co niezmiernie mi się podoba. (W ogóle dobrze, że taka popularna piosenkarka jak Brodka obrała nowe tory twórczości. Dzięki temu może dochodzić z kawałkiem dobrej muzyki do starych fanów, którzy cenili ją za te słabe utwory). Po drugie, K.O., gdzie walczą w niej lwy. (Po lewej można posłuchać).  Ach, te piękne przejścia głosowe w zwrotkach, tuż przed refrenem. Trzeci mój typ na teraz to Krzyżówka dnia. A tytułowa Granda jakoś nie przypadła mi do gustu. Ballady również nie.

W ogóle to wydaje mi się, że Brodka przed nagraniem tej płyty w jakiś sposób "polepszała" swój głos. Jakieś lekcje czy coś...

30 maja wyszła jej EP-ka. Znajdziemy na niej dwa utwory: Varsovie i Dancing Shoes w różnych odsłonach. Brodka zaczyna śpiewać po angielsku. I bardziej dojrzale, co jej pasuje. To o Varsovie. Dancing Shoes, szczególnie w mixie Kamp, to fajna elektronika.

Jak dla mnie szkoda, że po angielsku. Zawsze kibicowałam polskim tekstom, szczególnie tak dobrym i zróżnicowanym, jak na Grandzie. No ale powyżej Varsovie. Oceńcie sami i zostawcie komenta.

Pozdrawiam wszystkich spóźnionych muzycznie!
hermunia

między Twoje znamiona
wpisuję yin&yang
jak harmonia
talizman
spray odstraszający problemy

nie ścieraj go
ciepłą wodą z mydłem
papierem
lata pracy
rana z uczuć naszych

potwierdzenie

Rozpoczyna się lirycznie. W ogóle dużo zastanawiania się w tym tygodniu było. Nad sprawami błahymi i mniej. Dużo refleksji, rozpaczania w wersji soft, bo coś się kończy. Przyzwyczaiłam się do mojego miasta przez trzy lata i żal będzie opuszczać. No nic, będę wpadać.

---

Widziałam ostatnio słynny Wstyd Steve McQueen'a. Opowieść to nieco rozwlekła, momentami drażniąca. Wydarzenia mają za zadanie wprowadzić nas w psychikę głównego bohatera, głęboko wewnątrz. Trudno jest nam go zrozumieć, mnie oglądało się ciężko, bo film wymaga głębokiej refleksji. Niestety, bez otoczki z ciekawej fabuły - momentami przewidywalna.



Kolejny kamień do kolekcji, ten cięższy, do którego pewnie nie wrócę. Twarz Fassbendera w tym filmie jest pusta i zimna, nie ma on w seksie namiętności, bo o to chyba chodzi? Staje się to dla niego czymś, co musi robić, by przetrwać. Coś jak tytoń, którego dawki trzeba przyjmować co jakiś czas. Po co mu seks bez namiętności? Bez fizycznej bliskości? Kobiety zaraz po zakładają majtki i idą w swoją stronę.
Macie tak samo?
Napiszę notkę po rocznej niemal przerwie. W sumie cyferka na końcu roku się zmieniła, więc można uznać to za rok. Dziś będzie poetycko, bo nie wiem, gdzie indziej mam z moją poezją wyjść. Powiedzcie, gdzie mam wyjść?
I po raz kolejny łączenie dwóch pasji - poezji i podróży.

Lwów

We Lwowie było spokojnie i płytko
Ukrainki o kocich oczach
Ukraińcy z gołymi głowami
nieprzyjemni jak zapach pizzy w jadłodajni.


Ruch uliczny szaleństwo
kuk kuk bieg
postój na podwójnej ciągłej.


Turek Arab impreza
sala murzyńska
mają branie wśród cycatych
obmacanych lachociągów.


Granica to ludzie
selekcja przy bramkach
turyści handlarze.


Piatku wódka papierosy
grzywny chrywny
marszrutki do Lwowa.


Uśmiechy ludzi na każdym kroku
desperacja porozumienia
bo kiedyś to w Polsce było
teraz zukraińczone
dosięgnięte blizną białej Rosji.


Będę wpadać.