Tak to ja, fanka Brodki. Od niedawna w zasadzie, bo tej nowej. I dziwię się sama sobie - dlaczego nie słuchałam Grandy, gdy była wydana te dwa lata temu? Może dlatego, że wszyscy się na tę płytę po prostu "rzucili", a ja nie ufałam tej przemianie wokalistki. Śpiewała w końcu wcześniej popowe piosenki nie wyróżniające się niczym specjalnym na polskiej scenie komercyjnej... No może tytułami. (Dziewczyna mojego chłopaka, Miał być ślub) i to też tylko odrobinę.





I teraz odkrywam powoli tę Grandę, swoim zwyczajem słuchając najpierw tych najbardziej wpadających w ucho utworów, po czym po kolei przekonując się do innych. Najbardziej na pierwszy rzut "ucha", oczywiście W pięciu smakach. Tekstowo i w teledysku to surrealistyczny obraz świata, co niezmiernie mi się podoba. (W ogóle dobrze, że taka popularna piosenkarka jak Brodka obrała nowe tory twórczości. Dzięki temu może dochodzić z kawałkiem dobrej muzyki do starych fanów, którzy cenili ją za te słabe utwory). Po drugie, K.O., gdzie walczą w niej lwy. (Po lewej można posłuchać).  Ach, te piękne przejścia głosowe w zwrotkach, tuż przed refrenem. Trzeci mój typ na teraz to Krzyżówka dnia. A tytułowa Granda jakoś nie przypadła mi do gustu. Ballady również nie.

W ogóle to wydaje mi się, że Brodka przed nagraniem tej płyty w jakiś sposób "polepszała" swój głos. Jakieś lekcje czy coś...

30 maja wyszła jej EP-ka. Znajdziemy na niej dwa utwory: Varsovie i Dancing Shoes w różnych odsłonach. Brodka zaczyna śpiewać po angielsku. I bardziej dojrzale, co jej pasuje. To o Varsovie. Dancing Shoes, szczególnie w mixie Kamp, to fajna elektronika.

Jak dla mnie szkoda, że po angielsku. Zawsze kibicowałam polskim tekstom, szczególnie tak dobrym i zróżnicowanym, jak na Grandzie. No ale powyżej Varsovie. Oceńcie sami i zostawcie komenta.

Pozdrawiam wszystkich spóźnionych muzycznie!
hermunia

między Twoje znamiona
wpisuję yin&yang
jak harmonia
talizman
spray odstraszający problemy

nie ścieraj go
ciepłą wodą z mydłem
papierem
lata pracy
rana z uczuć naszych

potwierdzenie

Rozpoczyna się lirycznie. W ogóle dużo zastanawiania się w tym tygodniu było. Nad sprawami błahymi i mniej. Dużo refleksji, rozpaczania w wersji soft, bo coś się kończy. Przyzwyczaiłam się do mojego miasta przez trzy lata i żal będzie opuszczać. No nic, będę wpadać.

---

Widziałam ostatnio słynny Wstyd Steve McQueen'a. Opowieść to nieco rozwlekła, momentami drażniąca. Wydarzenia mają za zadanie wprowadzić nas w psychikę głównego bohatera, głęboko wewnątrz. Trudno jest nam go zrozumieć, mnie oglądało się ciężko, bo film wymaga głębokiej refleksji. Niestety, bez otoczki z ciekawej fabuły - momentami przewidywalna.



Kolejny kamień do kolekcji, ten cięższy, do którego pewnie nie wrócę. Twarz Fassbendera w tym filmie jest pusta i zimna, nie ma on w seksie namiętności, bo o to chyba chodzi? Staje się to dla niego czymś, co musi robić, by przetrwać. Coś jak tytoń, którego dawki trzeba przyjmować co jakiś czas. Po co mu seks bez namiętności? Bez fizycznej bliskości? Kobiety zaraz po zakładają majtki i idą w swoją stronę.
Macie tak samo?