Tak oto śpiewa pieśniarka Soko w jednym ze swych (bardzo dobrych zresztą) utworów.

A co do filmów Woody'ego Allena, to reklamy telewizyjne i bilboardy nie pozwalają nam przeoczyć jego najnowszych dzieł od ładnych paru lat. W tą sobotę odbyła się premiera "O północy w Paryżu".




Krótko i na temat: polecam.
Coś więcej? Proszę bardzo. Tytułowy Paryż to nie tylko tło dla akcji filmu. Ba! Rzecz by można, że to aktywny uczestnik wydarzeń, sprawca całej magii. Gil Pender po północy wsiada do zabytkowego Peugeota i przenosi się w czasie o 90 lat wstecz - wtedy, jego zdaniem, Paryż był najpiękniejszy. Nie tylko za sprawą grona artystów: Hemingwaya, Picassa, Dalego, Bunuela i Cole'a Portera, których spotkać można niemal wszędzie. Nikomu nie przeszkadzał deszcz. Mnie najbardziej spodobała się postać ekscentrycznego Dalego.
Muszę przyznać, przeszkadzał mi jedynie wstęp. Zabytki Paryża, ukazywane jeden po drugim na tle muzyki Cole'a Portera wypadły zbyt sztampowo. I po raz kolejny nie widzę w tym jakże wspaniałym filmie komedii. Słowo "komedia" psuje wrażenie, ale według twórców reklam, zachęca do obejrzenia.
No cóż, obejrzałabym dzieło mistrza nawet wtedy, gdyby reklamy nie głosiły, że to jego najlepszy film od dwudziestu pięciu lat.
W Filmwebie dam chyba 10/10.
Po powrocie z wakacji ciężko się przyzwyczaić do pracy i normalnego funkcjonowania. Na osłodę pozostają mi fotki, przypominające o tym, co znajduje się 14 (w dobrych warunkach drogowych) godzin autokarem stąd. Z miejsca mojego zamieszkania. 


 1. Statek, przewożący turystów na Westerplatte. Nam trafiła się burzowa pogoda i oglądaliśmy ogromne maszyny w Stoczni Gdańskiej na tle błyskawic i w ulewnym deszczu. Bardziej klimatycznie.
 2. Tak bardzo chciałabym pojechać do Kopenhagi...
 3. Grafitti, którego motyw powtarza się na wielu murach i "murkach" w Gdańsku.
 4. Remontowana wieża jednego ze staromiejskich gdańskich kościołów. Szkoda, że nie widzieliśmy momentu umieszczania jej na powrót na szczycie.
 5. Widok na morze z plaży w Brzeźnie. W sumie byliśmy tylko na tej plaży. A szkoda. Tak mało dni do dyspozycji... Za mało, by poczuć dobrze to miejsce.

Nad morze jechać warto. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać całą noc i pół dnia spędzone w autokarze. I tyle samo w drodze powrotnej. Wrócę, na pewno wrócę. Nie byłam jeszcze na Helu, a to niewybaczalne.


Pierwszy konkretny post powstaje z potrzeby serca. "I bardzo dobrze" - stwierdziłam po długim rozważaniu za i przeciw, co się tu powinno znaleźć. A tak być nie powinno. Blog ma być żywy.

Zaczęło się od filmów Eythana Foxa, a konkretnie od dzieła "Bubble", czyli "Bańka mydlana". (Nie będę się rozwodzić nad treścią filmu, aczkolwiek polecam sprawdzenie!) Hebrajski. Ten akcent... I tak zaczynają się moje miłości do języków obcych. Japoński już przez to przeszedł.
Włączam wyszukany w sieci alfabet. Na przykład tu: hebrajski alfabet.
Informacje, bez których ani rusz: hebrajskie pismo czyta się od prawej do lewej. Nie rozróżnia się liter małych i dużych. Poza tym pełno naukowych rzeczy, przez które mój mózg nie jest w stanie się dzisiaj "przewinąć".

Ktoś jeszcze chce się pouczyć hebrajskiego? :)



Post to pierwszy, więc i nieciekawy, bo bez ozdobników w postaci zdjęć, filmów czy też innych multimediów.
Znajdą się tu (na blogu) m.in. recenzje filmów, artykuliki różnego rodzaju i wszystko to, co mnie do życia inspiruje.
Konkretny wpis już niebawem.
Na konkretny temat.